„JESZCZE SZYBCIEJ SIĘ MĘCZYŁAM NIŻ DOTYCHCZAS, SERCE WALIŁO JAK SZALONE”
Moi Drodzy,
21.01.2015 r. wizyta u ginekologa, tego dnia pojechałam razem z moją mamą, aby mnie wspierała i zobaczyła moją córeczkę na USG. Podczas wizyty Pan doktor stwierdził, że nie można już dłużej czekać z powodu małej ilości wód płodowych. Dostałam skierowanie na wywołanie porodu. Kiedy wróciłam do domu bardzo płakałam, ponieważ nie wiedziałam czego się spodziewać, jako że był to mój pierwszy poród.
Rano stawiłam się do szpitala, papiery do wypełnienia, usg, zgoda na podanie oksytocyny. Przyszła do mnie bardzo fajna położna – Pani Alicja, zrobiła pomiar miednicy i z nadzieją w głosie powiedziała, że wszystko pójdzie sprawnie i siłami natury. Oszczędzę tutaj opisywania długotrwałego męczenia się ze skurczami 🙂 Po prostu mimo wszystko dałam jakoś radę, aż “wybiła” godzina kiedy rozwarcie miało 6 cm, a ja biegiem poszłam po znieczulenie, ponieważ stwierdziłam że już nie dam rady 🙂
Położna mnie bada jest 6 cm, podłączyła KTG, znowu badanie 7 cm, pobiegła po telefon zadzwoniła do męża, żeby przyjechał (poród rodzinny) i mojej mamy, że się zaczyna. Znowubadanie 8 cm. Mąż przyjechał jak miałam bóle krzyżowo – brzuszne, wszystko działo się bardzo szybko. Dostałam skurcz, poczułam ciepło na udach, patrzę krwotok, a chwilę przed tym byłam w łazience i zgłaszałam położnej dużą ilość skrzepów i krwi.
Koniec końców zeszła Pani ginekolog z pretensjami, że jej nie zawołam, w nerwach odpowiedziałam, że zgłaszałam wszystko położnej. Zawołała mnie na fotel, badanie, szybkie ubranie mnie w koszule do operacji.
Byłam w szoku, wiedziałam że jest ŹLE!
Lekarze zaczęli biegać, zrobił się duży szum, ja wtedy nie do końca byłam świadoma. Szybko na stół, uśpili mnie. Obudziłam się i pierwsze pytanie jakie zadałam: “czy ona żyje ?!”. Tak, tak, gratulacje mamusiu ! Na porodówce czułam się już bardzo słabo, lekarze tłumaczyli mój stan utratą sporej ilości krwi. Myślę OK. Pionizacja nastąpiła po 24 h!
Pewnego dnia poszłam się myć, mąż mi pomagał, miałam cewnik, dren. Wychodząc zasłabłam, myślę ochoooo, coś nie tak. Zrobili mi badania, CRP rosło….podejrzewali zapalenie macicy. Słyszałam rozmowy szepczących między sobą lekarzy, że będą mi usuwać macicę. Spanikowana piszę do męża, nikt z personelu bezpośrednio ze mną nie rozmawia, po prostu czułam się tak jakbym była małolatą i to moi rodzice mieli podejmować decyzje. 3×1 antybiotyk dożylnie, żelazo. Nagle ucichło. Będę mogła wyjść, myślę sobie ok, ale jestem bardzo słaba (no ale przecież tyle krwi straciłam……)
Wypuścili mnie do domu z moją córeczką, pomimo tego, że źle się czułam byłam bardzo szczęśliwa. W domu, bolało mnie udo i biodro, mówiłam o tym w szpitalu to położna mnie wyśmiała ”przecież kości się Pani rozeszły do porodu to teraz muszą wrócić do poprzedniego stanu” myślę OK.
Ból nogi był na tyle silny, że nie mogłam zrobić kroku przez próg, wejść do wanny, zająć się dzieckiem. Mąż był z nami długi czas. Gorączka do prawie 40oC, którą bezskutecznie zbijałam paracetamolem. Wybrałam się do lekarza rodzinnego po raz pierwszy. Pan doktor przeprowadził wywiad, KAŻDEMU mówiłam że jestem po cesarce. Lekarz pomimo mojej bardzo silnej duszności (nie mogłam swobodnie z nim rozmawiać) wypisał mi ketonal na plecy i antybiotyk. Wyszłam.
Ból pleców po długim czasie ustąpił, ten ból był spowodowany zatorem, ale o tym później. Gorączka nadal nie ustępowała i ten ból nogi, doszły do tego fioletowe płytki paznokci. Śmiałam się do męża że chyba umieram. Poszłam do innego rodzinnego, tym razem kobiety, która podejrzewała zapalenie otrzewnej, dała skierowanie do szpitala. Pojechałam, wszystko było ok, więc wyszłam do domu z kolejnym antybiotykiem. NADAL nie pomogło. Byłam ZAŁAMANA.
Dzwoniłam do mamy, w akcie desperacji poszłam do jej lekarza, mój stan na ten dzień już był naprawdę zły.
Ledwo tam doszłam, już prawie płakałam w gabinecie, że źle się czuje, że błagałam o pomoc. Pan doktor jako jedyny skierował mnie na badania krwi: ddimmery, crp, morfologię itd. Badania miały być na drugi dzień, ponieważ jest to mały ośrodek. W drodze powrotnej do domu jeszcze szybciej się męczyłam niż dotychczas, serce waliło jak szalone, a ja miałam wejść na drugie piętro do mojej mamy, tam się przespać z córeczką i rano jechać na badania. Nie mogłam wejść, znowu płacz, mąż mnie wciągnął. Po bardzo długim czasie w końcu weszłam. Położyłam się i tak leżałam cały dzień. Około godziny 18 chciałam skorzystać z toalety, ale ta noga tak okropnie bolała…ściągnęłam leginsy, zawołam siostrę, byłam w szoku.
Noga GIGANTYCZNA. Siostra woła mamę, mama dzwoni po karetkę. Pan dyspozytor mówi że lepiej żebyśmy sami przyjechali, mama mówi, że ja nie dam rady. Oni, że nie mają karetki itd. Nagle rozmawia z lekarzem, po kolejnym już telefonie, on mówi że córka ma prawdopodobnie zakrzepice. Przyjechali po 45 minutach na sygnale. Wzięli mnie na wózek, znieśli i zawieźli do szpitala. Jeszcze popatrzyłam na swoją córcię, która miała 3 tygodnie i tak słodko sobie spała, nieświadoma, jakie piekło rozgrywa się tuż obok niej.
W szpitalu oczywiście wszyscy jakby zwolnili, nie spieszyli się i leżałam sobie tak z tą nogą. No w końcu! Doppler i diagnoza “proksymalna zakrzepica”. Lekarz najechał na serce i pyta czy mi się źle oddycha ? Okazało się że miałam powiększoną prawą komorę serca.
Nikt nic nie mówił.
Nie wiedziałam co to za choroba, bo skąd ? Tomograf został zrobiony po tygodniu czasu kiedy to moja mama zrobiła awanturę na cały szpital. Najlepsze jest to, że badanie TK nie wykryło zatorowości. Jedynie jakąś tam micro-zatorowość.
Miałam biegunkę przez tydzień czasu, nic z tym nie zrobili. Oczywiście załatwiałam się do basenu, płakałam z bólu. Najgorzej przeżywałam to, że mojej malutkiej córeczki przy mnie nie ma. Nie widziałam mojego dziecka, którego tak wyczekiwałam. Nie całowałam jej, nie tuliłam, codziennie płakałam z tęsknoty za Nią.
Dwa tygodnie w łóżku bez gwałtownych ruchów, bez mycia włosów. Rano myła mnie moja mama, wieczorem mój mąż, to oni się mną i córeczką na zmianę opiekowali, mieli swoje dyżury. Mąż w tym czasie, jeszcze przed moją diagnozą stracił pracę, ale dzięki temu mógł być z Nami. Po dwóch tygodniach mogłam wstać. HURA ! Mogę iść do WC, umyć się, spacerować, co prawda z bandażem, ale mogę z nadzieją, że JUŻ niedługo będę w domu!
Po trzech tygodniach wyszłam, zobaczyłam swoją już dużą, zmienioną córeczkę, która miała sześć tygodni. Przyznam się, że obawiałam się, że może mi się coś stać. Nabawiałam się nerwicy lękowej ,brałam leki ,psychoterapia. Lekarze różnie mówili, dawali minimum pięć lat na rozpuszczenie skrzepów, jednak one rozpuściły się po trzech latach, serce wróciło do normy 🙂 Żyły mam czyste, od kostki po biodro.
Kończąc już swoją historię napiszę, że w międzyczasie trafiłam na wspaniałego choć ostrego lekarza, który pokierował mnie do Krakowa do Profesor Anetty Undas. Ta kobieta dała mi siłę, uspokoiła. Miałam wykonany cały panel na krzepliwość, nie mam stwierdzonej trombofilii. Przyczyną zakrzepicy oraz zatorowości było brak wdrożonej profilaktyki przeciwzakrzepowej po cesarskim cięciu, nie dostałam ani jednego zastrzyku, lekarz podejrzewając zapalenie macicy kazał tylko leżeć.
W sumie wybrałam ponad setkę zastrzyków, później warfin 5 mg, eliqius 5mg, aktualnie acard 150 dożywotnio.
Wierzę w Boga i to on dał mi siłę oraz wiarę, że wyjdę z tego, mimo dużego strachu. Pan Bóg zawsze nam daję tyle, ile jesteśmy w stanie unieść.. 🙂
Pozdrawiam Was !
Martyna
Zakrzepica dotyka milionów ludzi na całym świecie. Pomóż nam podnosić świadomość tego zagrożenia, dzieląc się swoją historią i rozpowszechniając nadzieję.
Napisz do nas na adres biuro@fundacjatrombofilia.pl
Kamila Jaszczor
Założycielka fundacji. Ambasadorka Światowego Dnia Zakrzepicy 2019.