Dzień dobry,
Moja historia zaczyna się zupełnie prozaicznie. Zdrowa, wydawać by się mogło, kobieta, matka 3 dzieci, które pojawiły się na świecie bez problemów, dyrektor instytucji kultury. Jest drugi tydzień lockdownu (18 marca 2020, środa). Dzieci już nie chodzą do szkoły – w domu jest z nimi mąż, nauczyciel. Około południa zaczyna boleć mnie głowa. Jestem w pracy. Wytrzymuje do 15.30. Wracam do domu i kładę się do łóżka. Zasypiam. Po 3 godzinach snu budzę się z jeszcze większym bólem. Tabletki nie pomagają.
Rano dzwonię do mojego lekarza POZ, który mówi, żebym przyjechała, bo musi mnie zobaczyć. Jadę. Pani doktor rozkłada ręce. Albo zapalenie nerwu trójdzielnego, albo migrena. Dostaje skierowanie do szpitala na konsultacje neurologiczną. Wracam do domu. Ból nasila się. Pojawiają się wymioty. Po łyku czystej wody. Piątek rano mówię do męża, że pojadę do szpitala, bo przed nami weekend.
Czekam pół godziny przed wejściem do izby przyjęć. Szpital powiatowy w miejscowości 7000 mieszkańców. Oddział wewnętrzny i mała neurologia. Po wejściu do izby przyjęć dyżurna pielęgniarka dzwoni na policję i do sanepidu z pytaniem czy mogę być chora na covid. Nie ma jeszcze testów, ani bazy z chorymi.Ból nie ustępuje. Po prawie 2 godzinach przychodzi Pani doktor z neurologii i stwierdza, że w sytuacji jaka dzieje się na świecie ja z bólem głowy przyjeżdżam!
Ale to nie jest zwykły ból głowy i mówię o tym.
Przewraca oczami i decyduje, że mam zostać. Jadę na oddział. Później tomografia, która nic nie wykazała. Mam zostać w szpitalu przez weekend. W weekend ból nie ustępuje. Nie mam tylko wymiotów już. Leżę cały czas. W poniedziałek informacja, że będę miała kolejna tomografię i jeśli nic nie wykaże – wracam do domu. Na badanie idę, w sumie zadowolona, że nic mi nie jest.
Po tomografii wracam na oddział. Też na nogach. Nagle w sali pojawia się mnóstwo osób. Lekarze, pielęgniarki… Panika, bo tomografia pokazała krew. Pamiętam przerażenie w oczach wszystkich. Zawsze miałam ciśnienie 90/60 a wtedy nagle ponad 200. Ordynator nakazał bezwzględne leżenie i rezonans – w innym szpitalu. Na rezonans pojechałam w piątek. Przez cały czas ból głowy nie ustępował. Po powrocie z rezonansu pierwsze pytanie, które zadał ordynator, to czy zażywam tabletki hormonalne. Nie zażywam.
Wtedy dowiedziałam się, że mam zakrzepicę naczyń mózgowych.
Skoro nie przyjmuje hormonów, to oni nie wiedzą co jest powodem. Włączyli heparynę drobnocząsteczkową i będą chcieli przewieźć mnie do dużego szpitala w celu szczegółowej diagnostyki. W dużym szpitalu oddział neurologiczny był co chwilę zamykany z racji covid. I zostałam w tym powiatowym jeszcze miesiąc. Tuż po diagnozie, też w weekend, straciłam na dobę czucie w prawej stronie ciała. Tragedia. Nagle wypadł mi z ręki telefon, później traciłam czucie w ręce, nodze, stopie, twarzy…. Ogromny strach, brak lekarza neurologa na dyżurze. Na szczęście wszystko się cofnęło.
Po wyjściu ze szpitala zaczęłam interesować się zakrzepicą.
Przesłałam do IHIT wypis że szpitala z prośbą o konsultacje. Otrzymałam informację, że będę przyjęta już w lipcu! Trzy miesiące po moim epizodzie syn 10-letni zaczął się źle czuć. W kwasicy ketonowej z cukrem 600 trafił do szpitala. Przejazd karetką do szpitala w Warszawie i pobyt 2 tygodnie na Żwirki i Wigury. W tym czasie mój planowany pobyt w IHIT. W Instytucie byłam 3 dni. Przebadana zostałam pod każdym kątem. Nie wykryto żadnej choroby we krwi. Nic nawet trombofilii.
Do dzisiaj nie wiadomo co spowodowało zakrzepicę. Rezonans po 9 miesiącach od epizodu wykazał całkowitą drożność naczyń. Od dwóch lat przyjmuje Xarelto. Ciśnienie nadal 90/60. Lekarze boją się odstawić leki przeciwkrzepliwe, bo nie mają pewności czy nie będzie powtórki. Dużo szczęścia miałam w sytuacji, która mnie spotkała.
Pozdrawiam mocno !
Katarzyna